Pieśń serca – Richard Paul Evans

NA PÓŁCE „PRZECZYTANE” – 30.03.2022

Tłumaczenie: Hanna de Broekere
Tytuł oryginału: The Road Home
Cykl wydawniczy: Opowieści sprzedawcy marzeń 3
 Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 23 marzec 2020
ISBN: 978-83-240-7066-4
Liczba stron: 338

POMÓC DRUGIEMU, TO POMÓC SOBIE…

„Pieśń serca” to ostatnia część cyklu „Opowieści sprzedawcy marzeń”. Charles James po kilku miesiącach dociera do Santa Monica w Kalifornii. Przeszedłszy na własnych nogach ponad cztery tysiące kilometrów spotyka na swojej drodze wielu ludzi i jest świadkiem przeróżnych sytuacji. Podczas wędrówki doświadcza zarówno dobra, jak i zła, ale na szczęście pozytywnych chwil jest zdecydowanie więcej. Podążając na spotkanie z Monicą mężczyzna ma sporo czasu na przemyślenia i pokonywanie własnych słabości. Z każdym kolejnym etapem Charles odmienia swoje spojrzenie na życie i otaczający świat. Coraz mocniej dostrzega swoje błędy, odczuwa potrzebę zmiany i pragnie stać się lepszym człowiekiem. Wędrówka Routte 66 to dla niego misja, indywidualna forma odkupienia grzechów i szansa na wewnętrzne odrodzenie. Po katastrofie samolotu nad lotniskiem O’Hare w Chicago Charles James wciąż jest martwy dla świata. Dotąd się nie ujawnił, a jedyną osobą, która zna prawdę jest jego zaufana asystentka i jedyna przyjaciółka Amanda. I tu pojawia się największy paradoks mówiący o tym, że stracić życie, to je odnaleźć.
Im bliżej celu, tym trudniej jest bohaterowi okiełznać emocje. Ogarnia go strach i niepewność, ale z drugiej strony pragnie stanąć twarzą w twarz ze swoją byłą żoną i synem, który tak naprawdę nie miał jeszcze szansy poznać swego ojca.

Czy uda mu się znów przekonać do siebie Monicę? Czy kobieta uwierzy w jego przemianę?

Biorąc pod uwagę wszystkie trzy tomy cyklu, „Pieśń serca” chyba najbardziej mi się podobała. Forma jest oczywiście taka sama, styl się nie zmienia, ale w tej części dochodzi do głosu dodatkowo element zaskoczenia, na który tak bardzo czekałam. Autor ma dla czytelników kilka sympatycznych niespodzianek, które urozmaicają wędrówkę bohatera i sprawiają, że emocje bardziej trafiają do serca. Nie mogłam się doczekać spotkania małżonków mając świadomość, że Charles jest gotowy by stawić czoła przeszłości. Zastanawiałam się także, czy i kiedy mężczyzna ujawni prawdę o wypadku i powróci do świata żywych. Wzruszyła mnie bardzo samozwańcza wspinaczka na Elbert – najwyższy szczyt Kolorado, czy pojednanie z rodziną, której nie widział od bardzo dawna.

Od kilku lat pozostaję wierną czytelniczką powieści Richarda Paula Evansa i zawsze z niecierpliwością czekam na każdą nową książkę autora. Zazwyczaj dozuję sobie jego historie w ramach poprawy nastroju lub poszukiwania dobrych, pozytywnych emocji i optymizmu tak potrzebnego na co dzień. Teraz też tak było, chociaż miałam świadomość, że opowiadając historię Charlesa Jamesa autor w jakimś stopniu powielił schemat z „Dzienników pisanych w drodze”, którymi byłam zachwycona. Niestety cyklu o sprzedawcy marzeń nie mogę ocenić tak wysoko, ale na pewno wędrówka Routte 66 zapadła mi głęboko w pamięć. Opowieść zmusza do refleksji i skłania do czynienia dobra każdego dnia w myśl zasady, że najlepiej dbamy o siebie, gdy pomagamy innym, a dzielenie się z drugim człowiekiem daje dużo więcej radości, niż gromadzenie dóbr. Ewolucja jaka zachodzi w Charlesie jest warta naśladowania.

Jeśli poszukujecie ciepłej, optymistycznej opowieści, która zawiera mądre i ponadczasowe treści i może pomóc skierować Wasze serce w odpowiednią stronę, to sięgnijcie po cykl „Opowieści sprzedawcy marzeń”. „Pieśń serca” jest jego interesującym podsumowaniem. Warto poświęcić jej swój czas i uwagę.

CYKL „SPRZEDAWCA MARZEŃ” OBEJMUJE POWIEŚCI:

Książka bierze udział w wyzwaniach:
POD HASŁEM;
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROSTU;

Najpiękniejszy sen – Katarzyna Michalak

NA PÓŁCE „PRZECZYTANE” – 25.03.2022

Cykl wydawniczy: Mazurska Seria 6
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 20 styczeń 2022
ISBN: 978-83-240-7311-5
Liczba stron: 320

NIESPODZIEWANY PREZENT

Wraz z „Najpiękniejszym snem” dobiegła końca ostatnia wizyta w Marcinkach, Jędrzejowicach i Sennej. Znani i lubiani bohaterowie pozostawili po sobie mnóstwo pozytywnych wrażeń i taką bliżej nieokreśloną tęsknotę za Mazurami, które mają swój niepowtarzalny urok i czar.

Ostatnia część Mazurskiej Sagi rozpoczyna się znów z mocnym „przytupem”. We dworku w Marcinkach pojawia się niespodziewany gość w postaci niemowlęcia – malutkiej dziewczynki o mocno niebieskich oczach, którą w Wigilijny wieczór przynosi do domu nie kto inny, tylko ranny, broczący krwią Siergiej Sodarow. Nikt nie ma pojęcia kim jest dziecko i jaką przynosi ze sobą tajemnicę. Tym bardziej, że dźgnięty nożem Sierioża jest nieprzytomny i w stanie krytycznym trafia do szpitala, gdzie lekarze bardzo się starają zachować go przy życiu. W tym czasie we dworze rozpoczynają się spekulacje na temat matki maleńkiej Michasi i ewentualnej zdrady, jakiej mógł dopuścić się Sodarow…

Nie zdradzę co wyniknie z tego całego ambarasu i jak los potraktuje znanych i lubianych bohaterów. Możecie być jednak pewni, że niespodzianek i wrażeń nie zabraknie.

Miło było po raz kolejny udać się w odwiedziny do Domoradzkich i Sodarowów, choć trzeba przyznać, że życie ich nie oszczędza. Marcinki i Senna przyzwyczaiły nas do tego, że zawsze słychać tam śmiech dzieci i radosne poszczekiwania czworonogów. Tym razem jednak jest to śmiech przez łzy, bo życie po raz kolejny postanowiło wystawić ich na próbę.

Powieść czyta się szybko i z zainteresowaniem. Nie ma czasu na nudę, bo wciąż jesteśmy bombardowani coraz to nowymi kłopotami. Wydarzenia dostarczają wiele emocji, choć przyznaję, że liczyłam na jeszcze mocniejszy akcent. Zwróciłam też większą uwagę na schematyczność i powtarzalność, które częściowo odbierały mi niestety przyjemność czytania. Kolejne dziecko – niespodzianka to dla mnie lekka przesada, podobnie jak ponowne przyjęcie marnotrawnej Natalii. Naiwny i łatwowierny Bartosz, dojrzały facet po przejściach, którego tak łatwo jest omamić i „wyprowadzić w pole”… Takie to dla mnie mało realistyczne, sztuczne i naciągane. Momentami miałam wrażenie, jakby autorka powielała wcześniejsze scenariusze, bo zabrakło jej inwencji i pomysłu na dokończenie wątków.

Do stylu pani Katarzyny zdążyłam się już przez lata przyzwyczaić i tym razem aż tak mnie nie drażnił. Zdaję sobie sprawę, że daleko mu do doskonałości, ale ja zawsze staram się skupiać przede wszystkim na odbiorze emocji. I pod tym względem nie było źle, choć liczyłam na nieco więcej. Żadna sytuacja nie wzruszyła mnie tak bardzo, żeby łza zakręciła mi się pod powieką, jak to bywało przy poprzednich powieściach.

Jeśli lubicie proste historie o zagmatwanych losach bohaterów, które pozostawiają po sobie pozytywne wrażenia to lektura Mazurskiej Sagi będzie odpowiednim wyborem. Ja osobiście miło będę wspominać pobyt w Sennej i Marcinkach, z czasem na pewno zatrą się też pewne niedoskonałości i myślę, że opowieść ta znajdzie jakiś mały kącik w mojej pamięci. Jest szansa, że pozostanie tam na dłużej. Ciekawa jestem, czy macie podobne odczucia po przeczytaniu wszystkich sześciu części?…

MAZURSKA SERIA OBEJMUJE POWIEŚCI:

Książka bierze udział w wyzwaniach:
POD HASŁEM; ABECADŁO…;
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROSTU;

 

Chata na Siwym Groniu – Maryla Bastak

NA PÓŁCE „PRZECZYTANE” – 23.03.2022

Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 08 marzec 2022
ISBN: 978-83-8219-687-0
Liczba stron: 376

BESKIDÓW CZAR…

W Klubie Recenzenta serwisu nakanapie.pl.można znaleźć rewelacyjne tytuły.Jedną z takich książek jest „Chata na Siwym Groniu” Maryli Bastak. Autorka prowadzi bloga o tym samym tytule, na stronach którego dzieli się z czytelnikami swoją codziennością. Odkąd w 1990 roku stała się właścicielką starego drewnianego domku posadowionego na stoku jednego z beskidzkich szczytów, jej życie nabrało zupełnie nowych barw. W swojej debiutanckiej książce pani Maryla interesująco opowiada o kolejnych dniach spędzanych w chatce, dzieli się swoimi radościami i smutkami, opisuje przeróżne historie jakie przydarzyły jej się w górach i w ten sposób tworzy przepiękny i niepowtarzalny obraz wiejskiego życia, które ma naprawdę wiele barw.

Od razu chcę zaznaczyć, że autorka nie posłużyła się tu popularnym schematem opisującym zakup i remont zrujnowanego domu, który powoli przywracany jest do życia. I choć faktycznie chatka była w opłakanym stanie, to jednak nie przeróbki i naprawy stanowią sedno tej historii. Co więcej, zostały praktycznie pominięte. Autorka skupia się natomiast na wyjątkowości i magii tego miejsca, które jest dla niej azylem, odskocznią i ukojeniem zarówno w tych dobrych, jak i gorszych cywilach. Warto tutaj podkreślić, że pani Maryla zdecydowanie bardziej koncentruje się na tym co miłe, dobre, czasem śmieszne i zabawne, a nie na tym, co złe i nawet w smutkach i niepowodzeniach stara się szukać pozytywnych akcentów. Dlatego też „Chata na Siwym Groniu” ma w sobie tak wiele optymizmu, ciepła i pozytywnej energii, którą da się bez trudu chłonąć z kart opowieści.

Pani Maryla ma prawdziwy talent do snucia ciekawych i intrygujących opowieści. Pisze prosto, zwyczajnie, ale z humorem i sporym dystansem do siebie i świata. W te całkiem zwyczajne fragmenty wplecione zostały poetyckie wręcz opisy zmieniających się pór roku, budzącej do życia lub zapadającej w sen przyrody, albo malowane słowem krajobrazy. Warto zwrócić uwagę choćby na widok z okna, czy werandy, niby taki sam, niezmienny, a jednak za każdym razem inny. I to właśnie te szczegóły i detale tak często niezauważane w natłoku codziennych spraw i problemów, mają nam uświadomić, że warto się czasem zatrzymać i rozejrzeć dookoła siebie. Po raz pierwszy spotkałam się z takim ciekawym stylem łączącym w sobie fragmenty liryczne i metaforyczne z językiem potocznym dodatkowo nasyconym dowcipem i humorem. Nie bez znaczenia są tu też sformułowania zaczerpnięte z góralskiej gwary. Muszę przyznać, że bardzo mi się podobała ta różnorodność i sprawiła, że dosłownie zatonęłam w tej relacji, wprost nie mogłam się oderwać od lektury.

Książka składa się z krótkich rozdzialików o ciekawych, często zastanawiających tytułach. Każdy z nich opowiada jakaś konkretną historię, która wydarzyła się teraz, bądź stanowi wspomnienie z przeszłości. Dzięki tym epizodom mamy możliwość dość dokładnie poznać życie Maryli w chatce na Siwym Groniu, ale także wyobrazić sobie dość dokładnie to osobliwe miejsce ze wszystkimi jego dodatnimi i ujemnymi… atutami. Jeśli kochacie góry i lubicie wędrować także poza turystycznymi szlakami, to na pewno docenicie urok i czar tego niesamowitego miejsca.

Nie ukrywam, że zaraz po zakończonej lekturze znalazłam w internecie blog pani Maryli i w pierwszej kolejności zaczęłam przeglądać zdjęcia. Byłam bardzo ciekawa, czy moje wyobrażenie chatki i jej najbliższej okolicy bardzo odbiega od rzeczywistości. I okazuje się, że dzięki kunsztowi literackiemu autorki i jednocześnie mieszkanki tego niesamowitego miejsca mamy szansę dość dokładnie odwzorować te obrazy w naszej wyobraźni. Szkoda tylko, że ostatni wpis datowany jest na sierpień ubiegłego roku.

Pozostaję pod dużym wrażeniem „Chaty na Siwym Groniu”. Uważam, że jest to bardzo udany i nietuzinkowy debiut i mam nadzieję, że za jakiś czas pani Maryla podaruje nam swoją kolejną opowieść. Już nie mogę się doczekać!

Książka bierze udział w wyzwaniach:
POD HASŁEM;
PRZECZYTAM TYLE, ILE MAM WZROSTU;